A z tymi ślubami to było tak…

slub doskonaly

Tekst na podstawie książki „Ślub doskonały”

W epoce „Środkowego Gierka” akademicy mogli sobie na względnie sporo pozwolić.
Zwłaszcza, że śluby, jako obrządek ideologicznie ludowy, były urzędowo popierane.
Po drugie oficjalne kojarzenie się w pary młodszej kadry i starszych studętów
było naonczas na porządku dziennym i AMPLITRON nie mógł tego nie zauważać.
Skomplikowaliśmy więc wiele uroczystości,
które rodziny Młodych chciały odbyć cicho, spokojnie i w radosnej zadumie.

Zaczynaliśmy skromnie, od tłumnego przybycia, fachowych okrzyków i komentarzy,
od nieprzydatnych i nieporęcznych prezentów, wiezionych mozolnie tramwajem
( wielkie stare falowody, ciężka złomowana aparatura, ogromne inskrypcje itp. ).
Zamiast kwiatów wręczaliśmy Młodym z trudem zdobyte plastikowe wanienki
dla przyszłego maleństwa, wypełnione po brzegi barwnymi bukietami jarzyn.
Doprowadziliśmy do tego, że pary, związane z klubem jedynie towarzysko, na wszelki wypadek ” uciekały ” z uroczystościami ślubnymi do małych, cichych, wiejskich parafii, chyba gdzieś w dorzeczu Bugu.

Szybko nabieraliśmy wprawy, a nasze wanienki stały się tylko wesołą przygrywką. Niebawem młodożeńcy, wysłuchawszy archaicznego tekstu życzeń poślubnych, odczytanego z ogromnego ”papirusu”, wiedzieli z góry, że jest to dopiero wstęp. Że nie tylko muszą ogromny papirus taszczyć do domu, ale ponadto…..

Oceńcie sami, proszę, ile miejsca w torbach zajmuje półtora kilo płatków róży. Cały bazar skubał róże, a płatki kupiliśmy za grosze ( nasz dar przekonywania ). Płatki pokryły dziedziniec calowym kobiercem. Krępowali się stąpać po tym.

Kiedy operatorzy kamery 8mm i światła z braku zoomu fizycznie ”najechali” na akt ślubu ze świeżymi podpisami, urzędniczka Stanu Cywilnego uciekła. Dzielna niewiasta niebawem wróciła, ale obowiązkowy wykład o rodzinie, jako podstawowej komórce społeczeństwa, na wszelki wypadek skróciła do słów ’ Czy Państwo już wiedzą ? ’

Woźny Pałacu Ślubów osłabł, gdy z powodu gorąca weselnicy otwierali kapsle CocaColi ( wówczas znamię luksusu ) o szklane blaty stolików. Podkładaliśmy im duże monety ( były ), aby nie uszkodzić tych blatów.

Państwo Młodzi mieli moc wrażeń od razu, a i sporo kłopotów potem, gdy odjeżdżając spod Pałacu Ślubów otrzymali nagle oryginały swoich aktów ślubu w służbowych okładkach tegoż Pałacu.

Symbolem ówczesnej komputeryzacji były tysiące taśm i kart perforowanych. Wory ”dziurek” z perforatorów były skrzętnie zbierane i zastępowały ryż. Ryż przecież nadawał się do jedzenia, a o jedzenie było coraz trudniej. Drobnych dziurek było ” ile chcieć ” i za darmo. Były znacznie lepsze, niż konfetti.
Umiejętnie rzucone z kilku miejsc zaćmiewały słońce. Kleiły się do wilgotnej skóry. Wnikały za welon, za kołnierz, do wewnetrznych kieszeni, toreb i torebek. Brudne i szare chodniki zamieniały w stoki Kasprowego.

Kiedy więc nadszedł czas na ożenek naszego 'guru’ od bzdur i nonsensów ( Jerzego Władysława Dwojgaimion ), wiadomo było, że impreza nie skończy się na zwykłych hecach.
Jurek to przeczuwał, a i jego piękna wybranka nie była pewna jutra. Telefon z prośbą, aby Pannie Młodej nie aplikować mocniejszych żartów, bo dziewczyna rzeczywiście trochę słabowała ( niepotrzebna grypa ), przyjęliśmy z pełnym zrozumieniem. Upraszczało to nasz wredny plan. Zlekceważyliśmy pierwszy znak Niebios, że wszystko pójdzie dobrze.

I POSZŁO DOBRZE. Tylko ówczesna fotografia i film nie wytrzymały tempa, więc dokumentacja tamtych zdarzeń jest skandalicznie skąpa.

Zaczęło się tak:
Państwo Młodzi, świadkowie, rodziny i goście zniknęli w Pałacu Ślubów.

Taksówkarz, wysłuchawszy scenariusza, z ochotą usunął swój pojazd w cień. Jego miejsce zajął fiat z naszym kolegą, kierowcą rajdowym, za kierownicą. Przypadkiem ’ nasz ’ samochód wyglądał bardzo podobnie.

Po uroczystości klubowicze ogarnęli Jurka i zaczęli go z zapałem podrzucać. Zgodnie z obietnicą nie tknięto osłabionej grypą Ani, więc ku zdumieniu oczekujących ukazała się samotnie w drzwiach Pałacu. Jednak zanim posypały się monety, ryż, dziurki i inne zwyczajowe drobiazgi, dwóch osobników o nieprzejednanych twarzach i skórzanych płaszczach umieściło gracko Anię w samochodzie, który odjechał z piskiem opon. (a zapiszczeć oponami obładowanego fiata 125p trzeba umieć). Mimo ”odwilży politycznej” rodziny młodych doznały mieszanych uczuć, zwłaszcza że cała ta akcja trwała grubo ponad sekundę. Jurek, gdy opadł, wyszeptał „gdzie jest Ania”. Pomogliśmy mu wstać i wyjść.
Zanim jednak posypały się monety, ryż, dziurki i inne zwyczajowe drobiazgi, dwie urzędowo i starannie ubrane osoby wrzuciły Jurka do czekającej taksówki, która żwawo odjechała. Taksówkarz, mimo emocji, świetnie wykonał zadanie. Nastąpił pościg pozorowany: samochody pomknęły w przeciwnych kierunkach.

Jedne z pierwszych licencje CB i kupione w Składnicy Harcerskiej „lizaki” pozwoliły nam przeorganizować ruch kołowy w rejonie podzamcza. Ubrani po cywilnemu faceci z radiotelefonami i lizakami mogli wszystko. Takie to były czasy.

Co było potem:
Klubowicze skierowali zdezorientowanych weselników do klubu AMPLITRON. Ale w onych czasach jeździło się głównie autobusami lub tramwajami, więc ”porwanie” musiało potrwać, aby dotarli oni do klubu na czas.

Tak się jakoś złożyło, że Młodzi spotkali się w najdroższym wówczas hotelu. Personel baru Victoria był tą sytuacją zaniepokojony nie mniej, niż goście. Przy stoliku ubrana uroczyście para. U ich krzeseł krąży kilka służbowych osób.
Marszowy krok, skórzane płaszcze, ciemne garnitury, gadające radiotelefony. Trzeba było wydać stanowczy rozkaz, aby Młodym podano CocaColę! ( na tyle tylko było nas stać – ok. 10 razy drożej, niż w sklepie ).

Na koniec:
Oczekującym w AMPLITRONIE weselnikom ukazali się Młodzi z obstawą. Poproszono o zachowanie powagi i zajęcie miejsc. Poproszono o ciszę. Poproszono o wstanie z miejsc, gdy na podium wchodził Wysoki Sąd. Zasiadła też brodata Ława Przysięgłych, zbierana przez wiele sekund. Były chichoty, ale większość z niepokojem oczekiwała ciągu dalszego.
A potem była niezła zabawa.
Chytre i pomysłowe oskarżenie. Niespodziewane, zaskakujące dowody. Niebanalna i efektowna obrona. Dramatyczne wahanie świadków. Ingerencje Woźnego. Perfidne pytania Ławy i Sądu. A w trzech czwartych była to czysta improwizacja, czyli 'żywioł’.

Oczywiście skazaliśmy nowożeńców na dożywotnie pożycie, zgodnie z planem. Ale gdzieś w połowie tej zabawy poczuliśmy, że widownia żyje tym spektaklem. Że w napięciu czeka na atak prokuratury, na ripostę obrony, na reakcję Sądu. Dla amatorów, aktorów i organizatorów, był to wyraz najwyższego uznania.

Więcej przeczytasz na www.adrianwykrota.pl